Prolog


Prolog


I


-Jeszcze raz.

 

- Wystarczy Ci.


 - Akurat.


 - No dobra.


Victor chwycił sztangę. Pełne obciążenie, piąta seria z rzędu. Mięśnie paliły żywym ogniem. Błagały o odpoczynek. 

Zignorował je. Podniósł sztangę ze stojaku, i szybko opuścił na klatę. Podniósł z powrotem. Spróbował podnieść.


Nie udało się.


- Widzisz? Mówiłem że Ci wystarczy.


Victor nie odpowiedział. Skupił się na sztandze. Drgnęła. Powoli zaczęła się podnosić do góry. Kawałek po kawałku

znalazła się na wysokości stojaka.


- Dobrze - pomyślał Victor. - Ale nie dość dobrze. - Wypchnął sztangę wyżej, niemalże na wysokość wyprostowanych

ramion. - Lepiej. Jeszcze kawałek.


Wyprostował ręce do końca. Mięsień lewej ręki odmówił posłuszeństwa. Stalowa sztanga obciążona ołowianymi 

ciężarkami pomknęła na spotkanie jego twarzy. Nie dotarła tam, zatrzymana przez potężne ręce asekuranta.


 - Victor...


 - Myślałem że się uda.


 - Wała łysego, a nie myślałeś.


Asekurant podniósł sztangę i odłożył ją na stojak. Victor sprawdził rękę. Naderwany mięsień. Zacisnął zęby żeby nie 

okazywać bólu. Wyjął ze swojej torby zimny okład, i przyłożył do bicepsu. Asekurant patrzył na niego z politowaniem.


 - Podniosłem do końca.


 - Warto było?


 - A żebyś wiedział.


 Asekurant uśmiechnął się i przybił mu piątkę na pożegnanie.


II


Środek wakacji. Ciepła, letnia noc. Victor wyszedł z autobusu i powoli kroczył przed siebie. Czarny kot przebiegł mu 

drogę. Mijał stare latarnie, świecące złotym, przyjemnym światłem. Nadawały okolicy przytulny, swojski klimat. 

Victorowi było ich trochę żal. Wiedział że za jakiś rok zostaną wymienione na zimne, jaśniejsze LEDy. Cena postępu.


Victor zatrzymał się przed jednopiętrowym budynkiem z białymi ścianami i czarnym dachem. Wiele było budynków 

takich jak ten, ale ten był wyjątkowy. W końcu był jego domem. Nie musiał otwierać drzwi kluczem, kamery 

rozmieszczone wokół domu rozpoznały go i odblokowały zautomatyzowane zamki w drzwiach. Zamontował je ojciec, 

magazyny S.T.A.R. Labs mają sporo zbędnego sprzętu.


Wszedł do przedpokoju, i stanął w środku prostokąta oznaczonego paskami LED świecącymi się na czerwono. 

Automatyczna wycieraczka. W dziesięć sekund wyczyściła mu buty. Po wykonaniu zadania LEDy zaświeciły się 

na zielono.

 

- Czas.

 

- Dwie minuty do północy.


Wykrywacz mowy sprzężony z zegarem, głośnikami i mikrofonem. Drobnostka. Victor wszedł do kuchni, rzucając torbę

do kąta. Godzina do powrotu rodziców.


Zdąży.


Wyjął z lodówki mięso, pokroił je i przyprawił. Ubił tłuczkiem, opanierował i wrzucił na patelnię. Oszczędzał lewą rękę, 

mając w tym dużą wprawę. Nie pierwszy raz przesadził z ćwiczeniami. Obrał ziemniaki i wrzucił do wrzącej, posolonej 

wody. Obrócił kotlety. Pokroił pomidora z cebulką i wymieszał. Przyciszył kotlety, widząc że są usmażone. Ustawił zegar

na kuchence, żeby wyłączył ziemniaki kiedy będą gotowe. 


Poszedł do łazienki, odświeżyć się i przebrać. Bolały go mięśnie, bólem przetrenowania. To był dobry ból. Wyszedł z 

łazienki w dżinsach i koszulce swojej drużyny. Ziemniaki się zrobiły. Nałożył jedzenie na trzy talerze, i zaniósł je do jadalni.


Obiad był gotowy.


Wcale nie musiał go przygotowywać. Mógł go zamówić, albo wykorzystać pełny potencjał maszyn kuchennych. Sęk w tym

że był od nich lepszy. Miał wyczucie i intuicję których one nie posiadały. Właśnie dlatego jego obiad smakował lepiej. 


Rozkoszując się zapachem, czekał na rodziców. Usłyszał warczenie ich samochodu. Szczęknęły otwierane zamki. Klamka

zapadła, a drzwi zaczęły się otwierać. Uśmiechnął się serdecznie kiedy ujrzał twarz

                                                                                                                                              Naprawa, przyglądającego mu się z troską.

 

III


- Dlaczego mnie obudziłeś? - Cyborg spojrzał na zegar. - Zgodnie z planem został nam jakiś kwadrans.


- Twoje serce przestało bić przyjacielu, miałeś płaskie EKG*1.


- Jak to płaskie? - Cyborg spojrzał na zapiski. Napraw mówił prawdę. - Rzeczywiście wypłaszczyłem.


- Piąty raz od rozpoczęcia projektu.


Cyborg usiadł na kozetce. Znajdowali się w pracowni Naprawa. Od czasu ich pierwszego spotkania Napraw zrobił 

mały remont. Zamontował kamery na dachu, i podpiął je do ekranów na suficie. Dzięki temu wydawało się że pracownia 

znajdowała się pod gołym niebem. Oprócz tego dodał kilka stołków i kozetkę. Odświeżacz powietrza co jakiś czas cicho 

pykał, ustawiony w kącie.

 

Takie drobnostki stanowiły różnicę pomiędzy surowym warsztatem, a zatęchłą norą.


- Spróbujmy jeszcze raz.


- Restart symulacji zajmie za dużo czasu. Musimy poczekać na kolejną okazję.


Cyborg się skrzywił. Komputery w wieży Tytanów nie miały na tyle mocy aby udźwignąć symulację. Nadawały się za to do 

kopania bitcoinów, które opłacały abonament za sieć Zombiaków*2 z Dark Netu*3. Tydzień kopania bitcoinów starczał na 

godzinę symulacji.


- Więc poczekamy. Tydzień czasu powinien nam wystarczyć na znalezienie i naprawienie błędu.


- Będą kolejne. Im dalej w las...*4


- To nie ma znaczenia. Mamy doświadczenie i zasoby, poza tym idzie nam coraz lepiej.


- Doprawdy? Jakoś mi to umknęło.


- Poprzednie wypłaszczenia zdarzały się przy kocie. Dzisiaj dotarłem do obiadu. Wytrzymuję w symulacji coraz dłużej.


- Dzisiaj też wypłaszczyłeś przy kocie. Po prostu obudzenie Cię zajęło więcej czasu niż zwykle.


Cyborg zamilkł. Nie spodziewał się że było tak źle.


- Rozumiem dlaczego to robisz. Jednakże kontynuowanie projektu zagraża twojemu życiu. - Napraw powoli zbliżał się do 

konsoli z programem - To po prostu nie ma przyszłości. Musisz się z tym pogodzić. - Wyciągnął rękę do przycisku z 

twardym resetem. - To dla twojego dobra.


- Nie! - Cyborg wyciągnął rękę. - Obiecałeś mi pomóc!


- W komputerowej symulacji opartej na twoich wspomnieniach. - Napraw zawahał się - A nie w cybernetycznym 

samobójstwie.


- ...


- ...


- Prawie ich zobaczyłem.


Napraw po chwili wahania cofnął rękę.


- Będziesz musiał oszukać swoje programy. Ustawić swoje mechaniczne serce na tryb automatyczny, niezależny od stanu 

twojego umysłu. Potrafisz się zhakować?


- Przeszedłem Watch Dogsa na hardzie. Pewnie że potrafię.


IV

 

Ryk silnika był ogłuszający. Szósty bieg. 300 na godzinę. Świst powietrza. Drgania silnika. Warkot mijanych samochodów.


Niczego nie słyszy, w jego uszach dudni heavy metal. Pompuje adrenalinę i testosteron w rytm perkusji i gitar. Budzi żądzę 

walki. Budzi żądzę krwi.

 

Przeważnie Robin nie słucha takiej muzyki. Przez większość życia jest spokojny, uprzejmy i wyluzowany. Przez większość

życia myśli o przemocy jako narzędziu służącym do czynienia dobra i powstrzymywania zła. A nie do wymierzania kary i 

czerpania z niej przyjemności.


Ale ta noc jest inna. Ta noc jest nocą zemsty. Nocą zapłaty. Nocą o której będą krążyć legendy powtarzane szeptem.


Komputer motoru ostrzega go o pociągu który za kilka sekund przetnie mu trasę. Robin nie zdąży się zatrzymać.


I nie zamierza.


Naciska przycisk turbodoładowania, przyzywając moc paliwa rakietowego. Grzmot przetacza się po okolicy. Dopalacz 

wypycha motocykl do przodu. Pęd powietrza przyciska pochylonego Robina do motocykla.


Widzi pociąg. 80 ton rozpędzonej stali. Remis oznacza zderzenie z lokomotywą, i uderzenie z boku. Przegrana oznacza

wbicie się w wagony. Żaden człowiek nie przeżyje czegoś takiego. Nawet on.


Śmieje się, pędząc na spotkanie pociągu.


Wyprzedza go o milimetry.


Nie spogląda w tył, skupiony na celu swojej podróży.


Steel City.

V


Speluna miała klasę. Widać to było na pierwszy rzut oka. Stoły, krzesła i blat z ciemnego drewna. Podłoga była czysta, 

podobnie jak blaty stołów i baru. 


Oświetlenie zapewniały lampy o ciepłym świetle, ustawione na jedną trzecią mocy. Zapewniały na tyle światła żeby widzieć

szklanki i butelki, ale nie na tyle aby rozpoznanie twarzy współbiesiadników było łatwe. 


W powietrzu unosił się zapach prochu i whiskey, sztucznie zapewniony przez subtelnie umieszczone odświeżacze 

powietrza. 


Obrazu dopełnia muzyka składająca się z jazzu i wolnego rocka, odgrywana z odtwarzacza stylizowanego na gramofon.

Puszczono "Gangsta's Paradise" stylizowany na lata 20 ste.*5


Bezpieczeństwo zapewniała mocna ekipa bramkarzy, wyposażona w pałki teleskopowe, Glocki 19 i pistolety maszynowe

MP5SD6. Wysportowani, wyszkoleni i opancerzeni.


Wpuszczali tylko tych co należeli do silnych gangów, mieli reputację lub potrafili zaimponować. Pieniędzmi czy też 

umiejętnościami. Selekcja była ostra, ale dzięki temu bar pozostawał prestiżowy.


Idealne miejsce na zaciągnięcie języka.


Była wietrzna, deszczowa noc. Trójka bramkarzy pilnowała drzwi, dwóch przy głównym wejściu i jeden przy bocznym. 

Niecierpliwie czekali na koniec warty. Nie mieli dużo roboty, paskudna pogoda odstraszała większość hołoty która chciałaby 

dostać się do baru.


Okolica była oświetlona kolorowymi neonami innych lokali. Krzykliwe, sztuczne i nieprzyjemne. Zatapiały ulicę w kolorach 

błękitu i różu. Latarnia przed barem stanowiła osamotnioną wyspę złotego światła, podkreślającą klasę i gust. 


Ten bar jako jedyny w okolicy zatrudniał sprzątacza który utrzymywał chodnik przed nim we względnym porządku. Zbierał 

            śmieci, zmywał plamy krwi, sprzątał po bezpańskich psach. Bramkarze przeganiali bezdomnych. 


Poza nimi na ulicy znajdował się tylko jeden człowiek.


Powoli zmierzał w ich stronę.


Nastolatek na granicy dorosłości. Żelowane włosy postawione dęba. Biały płaszcz, fioletowa koszulka, czarne spodnie i buty

z metalowymi wstawkami.


Bramkarz spojrzał na niego z uznaniem. Żeby nosić czarne okulary w środku nocy, trzeba mieć naprawdę nawalone we 

łbie.


Nastolatek podszedł do bramkarzy, dając do zrozumienia że chce przejść. Pierwszy go zignorował, gapiąc się w telefon. 

Drugi zmierzył go wzrokiem, a następnie wolno pokręcił głową. 


Przybysz zignorował go, i podszedł do wejścia. 


Drugi go odepchnął, jednocześnie wystawiając swoją prawą nogę za jego prawą nogę. Rzut przez biodro. Osoto Gari*6


Przybysz skontrował rzut, poprzez przechwycenie ręki drugiego, i przestawienie lewej nogi. Popchnął go, jednocześnie 

ciągnąc do siebie jego prawą nogę, za pomocą swojej prawej nogi. Osoto Gaeshi *6 


Zdziwiony Drugi poleciał na mokry asfalt.


Pierwszy oderwał się od telefonu, i sięgnął za pazuchę po pałkę teleskopową.


Przybysz wyprowadził kopnięcie z półobrotu skierowane w jego głowę.


Pierwszy zablokował cios, poprzez osłonięcie się ręką. Uratował głowę, ale okupił to osłabieniem prawej ręki. Siła uderzenia

rzuciła nim o ścianę.


Leżąc na ziemi, Drugi wyciągnął Glocka. Przybysz wybił mu go z ręki mocnym kopnięciem. Metalowy but poważnie 

uszkodził prawą dłoń Drugiego.


Pierwszy rzucił się na Przybysza (odwróconego tyłem) i spróbował go unieruchomić chwytem krążeniowym. Zaplótł prawą 

rękę wokół jego szyi, tak aby krtań tamtego znajdowała się w zgięciu łokcia. Przytrzymał prawą rękę za pomocą lewej, aby 

przybysz się nie wyrwał.


Przybysz chwycił Pierwszego za stłuczony biceps prawej ręki (tej która zablokowała kopnięcie) i mocno ścisnął.


Pierwszy zawył z bólu, i próbował cofnąć prawą rękę. Rozluźnił chwyt, co Przybysz wykorzystał rzucając go na ziemię 

rzutem przez bark*7


Przybysz poprawił efekt kopiąc go w żebra z całej siły i wyłączając z akcji.


Drugi w tym czasie zdążył powstać. Glock poleciał za daleko aby go podnieść bez odsłaniania się. MP5ka była zbyt 

nieporęczna w walce bezpośredniej. Wyjął więc pałkę teleskopową, i rzucił się na Przybysza.


Przybysz nie miał jak skontrować pałki. Osłaniał głowę rękami, stopniowo się cofając. Oberwał kilka razy w prawą nogę, 

żebra i prawą rękę osłaniającą głowę. Pomimo wysiłków Drugiego, dalej trzymał się na nogach.


Drugi był coraz bardziej zdesperowany. Nie mógł zadawać ciosów prawą ręką, ponieważ jej dłoń nie nadawała się do 

użytku. Uderzał więc lewą, której brakowało siły i koordynacji. Wziął szeroki zamach, chcąc zadać mocniejszy cios. 


Przybysz wykorzystał okazję.


Skrócił dystans pomiędzy nimi, i przechwycił lewą rękę Drugiego. Wykorzystał jego pęd, i pociągnął jego lewą rękę do 

siebie, jednocześnie blokując biodrem dolną połowę jego ciała. 


W efekcie Drugi zrobił efektowny przewrót, i uderzył o twardy chodnik.


Zabolało go to wystarczająco aby wypuścił pałkę, ale nie na tyle aby został wyłączony z akcji. 


Zaczął się podnosić. Przybysz wykorzystał okazję, i założył mu chwyt krążeniowy.


- STAĆ!


Trzeci bramkarz który pilnował bocznego wejścia opuścił posterunek, zaalarmowany krzykami i hałasem. Wycelował w 

Przybysza MP5kę, ale jeszcze nie strzelił, bojąc się że trafi Drugiego.


Pomiędzy Przybyszem a Trzecim było 15 metrów dystansu. Oddzielał ich nieprzytomny Pierwszy, i przytomny Drugi 

którego Przybysz używał jako żywej tarczy.


Trzeci podsumował swoje szanse. Miał MP5 kę, która była jednym z najcelniejszych pistoletów maszynowych na świecie. 

Długo z nią ćwiczył, i wiedział jak jej używać. Na jego niekorzyść przemawiał fakt, że padał deszcz i utrudniał celowanie. Był

środek nocy, przez co widoczność i tak była kiepska a na dodatek wokół niego i Przybysza było pełno migających neonów. 


Przybysz zdawał sobie z tego sprawę, dlatego próbował oddalić się od latarni świecącej stałym światłem, do nieustannie 

migających jaskrawych reklam. 


Trzeci zdecydował ostrożnie się zbliżyć.


Przybysz grał na czas. Wiedział że za chwilę Drugi straci przytomność, z powodu chwytu krążeniowego blokującego 

przepływ krwi do mózgu.


Wykorzystał moment, w którym Drugi nie mógł sprawiać kłopotów, ale jeszcze trzymał się na nogach.


Chwycił MP5kę Drugiego, która była zawieszona uprzężą na jego klatce piersiowej, i za pomocą kciuka ustawił ją na ogień 

automatyczny. Lewą ręką cały czas podtrzymywał Drugiego, żeby ten nie upadł. 


Wycelował w klatkę piersiową Trzeciego, i wypuścił krótką serię. 


Wycelowanie jedną ręką nie było łatwe, ale sprawę ułatwiał fakt że Trzeci znajdował się siedem metrów od niego, a klatka 

piersiowa stanowiła duży i łatwy cel.


Naboje uderzyły w Trzeciego, i zatrzymały się na jego kamizelce kevlarowej. Poczuł się tak jakby zarobił dziesięcio 

ciosowe kombo od boksera, i zgiął się wpół, zwijając się z bólu. 


Żaden nabój nie przebił kamizelki.


Przybysz rzucił na ziemię Drugiego, i nonszalancko podszedł do Trzeciego. Sprawdził puls, żyje. 


To samo z Pierwszym. 


Wyrzucił MP-5kę. 


W tym czasie Drugi zaczął odzyskiwać przytomność.


Przybysz zabrał Pierwszemu Glocka, i podszedł do Drugiego który jako jedyny z całej trójki był przytomny. 


Sprawdził magazynek w Glocku, i upewnił się że nabój jest w komorze.


Wycelował w Drugiego.


Drugi znieruchomiał, półleżąc na ziemi. Zamarł. Nie mógł się ruszyć, ani błagać o litość.


Przybysz na niego patrzył. W końcu rzucił mu pod nogi Glocka. Nie chciał nikogo zabijać, tylko pokazać że jest godny 

wejścia do baru.


Drugi odetchnął z ulgą.


Przybysz podszedł do wejścia do baru. 


            Zatrzymał się i spojrzał pytająco na Drugiego. Drugi siedząc na chodniku parsknął śmiechem i machnął ręką pokazując

            że Przybysz może wejść.


VI


Patrzyli na niego z szacunkiem. 


Widzieli całą walkę na wysuwanych ekranach, które bezszelestnie chowały się w suficie. 


Kiedy podszedł do baru, barman zaczął nalewać mu piwo na koszt firmy. 


Przybysz powstrzymał go ruchem ręki.


- Nie po to tutaj przyszedłem.


Goście baru lekko się zaniepokoili. Z uwagą słuchali co powie dalej. 


Trzymał plecy na ścianie, a ręce w kieszeniach.


- Mam niewyrównane rachunki z pewną szumowiną. Doszły mnie słuchy że uciekł z więzienia, i przyjechał do tego miasta. 

Nazywa się Tony Zucco.


Groźba przemocy wisiała w powietrzu. Goście baru spojrzeli po sobie, zastanawiając się co zrobić w tej sytuacji. 


Szefowie i porucznicy mafii, płatni mordercy, bezwzględni biznesmeni. 


Żaden nie miał odwagi zmierzyć się z przybyszem, bo wiedział że przegra. Nie byli pewni czy ma w zwyczaju zabijać, ale 

nie chcieli tego sprawdzać. 


Ochroniarze siedzieli w stróżówce i obserwowali wszystko na kamerach. 


Pobicie bramkarzy nie było wielką rzeczą. Mieściło się w tutejszych normach kulturowych. Natomiast awantura wewnątrz 

baru byłaby poważnym wykroczeniem, na które by zareagowali. Na chwilę obecną do tego nie doszło, więc czekali w 

gotowości.


- Kilka lat temu byliśmy na wspólnej robocie. Nie dość że dał się złapać, to jeszcze doniósł na mnie i moich kumpli. Tylko ja 

uciekłem przed policją. Jeżeli się go nie pozbędziemy, ta gnida prędzej czy później rozwali nas od środka.


To nie słowa się liczyły, tylko brzmienie głosu. Słyszeli w nim narastającą furię. Gniew który pożądał celu na którym się 

wyładuje. Nie odpowiadali, licząc że zrobi to ktoś inny.


- Nie musicie brudzić sobie rąk, wyręczę was. Na mnie i tak ciąży wyrok. Po prostu powiedzcie mi gdzie on jest.


Kłamał. Wiedzieli że kłamie. Nie mówił im tego żeby ich przekonać, tylko po to żeby nie stracili twarzy kiedy pękną. 


Podkablowanie kumpla glinie, to utrata twarzy w każdym środowisku gangsterskim. Podkablowanie kumpla przestępcy, to 

rzecz niemalże neutralna. A pozbycie się kapusia który zdradził swoich, to rzecz chwalebna. 


Dzięki przemowie przybysza mogli wsypać Tonego Zucco, jednocześnie nie tracąc reputacji. Było to o wiele bardziej 

kuszące od mordobicia które wisiało w powietrzu. Mordobicia które Przybysz by przegrał, zabijając najpierw wielu z nich.


Siedzący w kącie kasiarz jednym haustem wypił drinka żeby nabrać odwagi.

 

Podjął decyzję.


VII


Po wyjściu z baru Przybysz zniknął w bocznych alejkach, i odnalazł motocykl razem z kostiumem w plecaku. 


Przebrał się w swój codzienny kostium i włożył poprzednie przebranie do plecaka. 


Poszczęściło mu się, akurat tej nocy Zucco i kilku innych zbirów planowało napad na magazyn S.T.A.R Labs, na zlecenie 

jakiegoś biznesmena. Prawdopodobnie chodzi o prototypy, którymi zainteresują się szpiedzy przemysłowi. Ot, kolejny dzień

korporacyjnych przepychanek. 


Kasiarz w barze miał dołączyć do ekipy, ale postanowił się rozmyślić. 


Robin wyjął wyrzutnię haków. Motocykl był szybszy, ale łatwiej go było zauważyć. Skacząc po dachach ma większe szanse 

na pozostanie niewykrytym.


W powietrzu unosił się zapach rozkładu.


Trzecia godzina czekania.


Siedział na ramieniu dźwigu, i obserwował magazyn. Deszcz niemiłosiernie zacinał, utrudniając mu obserwację i wywołując

przeziębienie. 


Nie zwracał na to uwagi.


Magazyn znajdował się w dokach. Tej nocy nie było w nim żadnego ruchu. Wózki widłowe, dźwigi przeładunkowe, palety i 

kontenery walały się po całym terenie. Stanowiły utrudnienie w przypadku obserwacji, ale podczas strzelaniny mogły 

uratować życie. 


Paliło się kilka lamp, ale nie starczało ich na oświetlenie całego terenu. Dlatego używał termowizji. Rozmyślał o swoim celu.


Tony Zucco. Morderca jego rodziców. Spotkał go cztery razy, kiedy jeszcze nie był członkiem Młodych Tytanów. 


Za pierwszym i drugim razem Robin nic mu nie zrobił. 


Za trzecim próbował go złapać, i mało tego nie przypłacił życiem. 


Ostatnim razem kiedy Robin spotkał Zucco, poważnie rozważał dopuszczenie się najgorszego. 


Na szczęście pewien mądry człowiek przemówił mu do rozsądku zanim było za późno.


Teraz jest sam. W ciemności. Wiele myślał o rodzicach. 


Nie byli potężnymi wojownikami którzy polegli w uczciwej walce. 


Nie byli szpiegami, którzy podle żyli i umierali w strachu. 


Byli zwykłymi ludźmi. Odważnymi i uczciwymi. Zabitymi przez jakiegoś gnojka, nie dlatego że zrobili mu coś złego, tylko 

dlatego że dyrektor cyrku nie chciał zapłacić haraczu.


Takiej zbrodni nie można puścić płazem. Dawno temu przyrzekł że nie będzie zabijać.


Może czas zrobić wyjątek?

 

Zobaczył ich.

 

Przyjechali w piątkę. 


Kierowca został w samochodzie, gotowy do szybkiej ucieczki. 


Pozostała czwórka podeszła pod drzwi magazynu. Trzech się schowało za kontenerem, a czwarty zajął pozycję strzelecką,

 mierząc w drzwi.

 

Robin przyjrzał się ich broni. 


Z tego co widział, kierowca miał tylko pistolet. Dwóch z nich miało karabiny (AK?), jeden z nich miał strzelbę, a ten który 

mierzył w drzwi miał granatnik. 


Granatnik.


 - Bo w życiu trzeba mieć rozmach. - pomyślał Robin, czując napływającą adrenalinę - Nie mogę tego spaprać. Muszę być 

pewien który z nich jest moim celem.


Z racji tego że był środek nocy, rozpoznanie go po twarzy nie wchodziło w grę. Kominiarki też nie ułatwiały sprawy. Zostały 

mu poszlaki takie jak postawa, sposób poruszania, czy funkcja w drużynie.


Zucco był średniakiem. Pod względem wzrostu, masy ciała i celności. 


Na kierowcę się nie nadawał. Do tego trzeba najlepszych, poza tym kierowca był strasznie chudy. 


Na materiałach wybuchowych też się nie znał. Grenadier odpada. 


Czy używał strzelby? Raczej nie. Preferował broń automatyczną. 


Czyli jest jednym z dwóch karabinierów. Jeden z nich jest gruby, a drugi lekko utyka. 


Cholera. Przez te kilka lat mógł się zmienić. Robin nie podejrzewał go o nauczenie się nowych umiejętności. Gdyby był 

pracowity, to nie zostałby przestępcą. 


Więc nie jest ani kierowcą ani grenadierem. 


Ze strzelby też się nie nauczył strzelać. Nie chciałoby mu się. 


Szanse na to żeby przytyć w więzieniu są dosyć niskie, więc grubasem też nie jest. 


Prawdopodobnie uszkodził sobie nogę podczas ucieczki z więzienia i teraz utyka. 


Tak, to ten kulawy. Do roboty.


BUM!


Grenadier rozwalił drzwi. Zawyły wszystkie alarmy. 


Czwórka złodziei wpadła do magazynu w poszukiwaniu paczek które mieli ukraść. 


Kierowca siedział w samochodzie i słuchał radia policyjnego. Był tym tak zajęty, że nie zauważył Robina zakradającego się 

od tyłu. Usłyszał metalowe stuknięcie, i spojrzał w lusterko.


- Co jest k....


Robin szybkim ruchem wsunął rękę pomiędzy szyję kierowcy i fotel. Błyskawicznie założył mu chwyt 

ciśnieniowo-krążeniowy i jednocześnie wyciągał go z samochodu. Łatwo mu szło, bo kierowca był chudy i nie zapiął pasa. 


Kierowca miał dziesięć sekund do utraty przytomności. Pierwsze pięć spędził na szamotaniu się z Robinem, i próbami 

wezwania pomocy. Kiedy to spełzło na niczym, spróbował chwycić pistolet który zostawił na desce rozdzielczej. Za późno,

 już nie dosięgnie. Próbował się wyrwać, nie dając za wygraną. Po chwili przestał. 


Stracił przytomność. 


Robin wyrzucił kluczyki daleko poza samochód, i przykuł kierowcę kajdankami do kierownicy.

    

Kierowca wyłączony z gry. Więc nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nie będą mogli szybko uciec.

    

Czwórka złodziei wybiegła z magazynu, trzymając ciężkie paczki.


PUF!


Granat dymny eksplodował w samym środku grupy. Klasyczna sztuczka. Oślep przeciwnika, i podejdź tak blisko żeby nie 

mógł cię zastrzelić bez zabijania swoich kolegów. Wróg będzie się wahał, a ty możesz pałować jak leci i niczym się nie 

przejmować.

    

Łup! Łup! Łup!


Metalowa pałka śmigała na prawo i lewo. Trafiała we wszystko co popadnie. 


Kiedy dym się rozwiał, trzech złodziei leżało nieprzytomnych a czwarty uciekał wyraźnie utykając.

    

Robin ruszył za nim. Odległość malała z każdą chwilą. 30 metrów. 25. 20. Już chciał rzucić bolą żeby go złapać,

                                                                                                                                                                                                 kiedy nagle

            upadł na ziemię. Był związany siatką. Rozciął ją i wstał. 


Podnosząc się spostrzegł na ziemi strzałę przymocowaną do siatki...Szybki.


  • Spudłowałeś z takiej odległości?


  • Trafiłem kogo chciałem trafić.


Nastolatek o rudych włosach podszedł do niego zniesmaczony. Miał na sobie czerwony strój z żółtymi dodatkami. W ręce 

miał łuk, a na plecach kołczan.


  • Robin, człowieku po co tu przyszedłeś? Mało masz problemów u siebie?


  • Ścigam przestępców, miasto nie ma znaczenia. Pogadamy później, bo złodziej nam ucieknie.


Kłamiąc w żywe oczy, Robin próbował wyminąć Szybkiego i ruszyć za Tonym.


Szu!


Strzała świsnęła mu koło głowy i wbiła się w kontener obok. 


Zrozumiał aluzję i się zatrzymał.

 

            - Zmieniłeś strony Szybki? Co to ma znaczyć?

   

            - Ci złodzieje kradną sprzęt dla korporacji która jest przykrywką Brother Blooda. Podłożyliśmy paczką pluskwy i nadajniki, 

            żeby namierzyć jego kryjówkę. A ty pobiłeś złodziei przez co paczki do niego nie dotrą. Brawo Robin, doprawdy bardziej ci 

            pasuje przydomek ptasiego móżdżka.

 

            - Gdybym o tym wiedział to…

 

            - Gdybyś się nas zapytał jak człowiek to byśmy ci powiedzieli! Wbiłeś do naszego miasta jak do siebie, i narobiłeś bałaganu.

 

            

 

            

 

            - Przepraszam. Co chcecie zrobić z ostatnim zbirem?

 

            - Będziemy go obserwować, Żądło już go śledzi. Kiedy spróbuje się skontaktować z korporacją, przechwycimy transmisję. 

            Aresztujemy go kiedy przestanie nam być potrzebny. Robin przemyślał sprawę. Do tej pory nikt nie wiedział dlaczego chce

            dorwać Zuco, i wolał żeby tak pozostało. Natomiast bez wyjaśnienia sprawy Szybki mu nie pomoże. Trudno, trzeba 

            odpuścić.

 

            - W porządku, nie będę się mieszał. Jeszcze raz przepraszam za kłopot.

 

            - Zamierzasz zostać w mieście?

 

            - Nie, wracam do siebie. W Jump City jest spokojnie, ale nigdy nic nie wiadomo.

 

            - Słusznie. Powiadomię Masa i Menosa żeby cię odprowadzili.

 

            - To nie będzie konieczne…

 

            - Nalegam.


VIII


30 minut do nawiązania kontaktu.


            Założył na głowę słuchawki i puścił z telefonu “One more fucking time”*8.


Sprawdził jeszcze raz przesyłkę nad którą pracował. Miała format albumu ze zdjęciami. Zawierała zdjęcia, notatki i wycięte 

artykuły z gazet. Oprócz tego do okładki był przyczepiony pendrive z nagraniami.

   

Długo nad tym pracował. Od kilku tygodni zbierał poszlaki i dowody. Uznał że są przekonujące. Schował album do plecaka, 

i wyszedł z pokoju.


10 minut do nawiązania kontaktu.


Było ciepłe, słoneczne popołudnie. Na niebie znajdowało się kilka małych chmur. 


Przystanek autobusowy znajdował się jakieś 100 metrów od szkoły, na ulicy Schrodingera. 


            Ludzie przechodzili obok niego zajęci swoimi sprawami. Czyści, trzeźwi, porządni. To była dobra okolica. Nikt nie śmiecił, a 

            nawet jeśli to inni zwracali mu uwagę. 


Takie miejsca przywracały w człowieku optymizm. 


Przystanek otaczały z trzech stron średniej wielkości bloki, dopiero co zbudowane. Białe i zadbane, kontrastowały z 

popękanym chodnikiem rozciągającym się pod nimi. 


Z czwartej strony znajdował się park z kwitnącymi krzakami, drzewami i trawą. Mieszkały w nim ptaki latające po okolicy. 


Stanowiły idealny kamuflaż. Natura zawsze była jego sprzymierzeńcem. Czekał w krzakach, obserwując przystanek 

autobusowy. Wiedział że nie powinien tego robić. Wszyscy mu powtarzali że to bezcelowe. 


Nawet Ona. 


Mimo to się nie poddawał. 


Pamiętał Ją jaka była naprawdę. Jej życie było koszmarem. 


Krzywdziła każdego na kim jej zależało. Każdy dobry uczynek obracał się w katastrofę. 


Całe życie podróżowała, nie mogąc zapuścić korzeni. Nie mogąc znaleźć przyjaciół. 


Cały czas żyła w śmiertelnym zagrożeniu, grożącym jej ze strony wrogów, jak i jej własnych mocy.


A mimo to się nie złamała. Nie przestała walczyć ze złem, nie przestała czynić dobra. 


Dalej była pogodna i otwarta, nie mając w sobie śladu zgorzknienia. Jej uśmiech nie był wyrazem beztroski. To było 

szczęście, pokryte bliznami i otwartymi ranami.


Taką ją zapamiętał. Taką ją chciał odzyskać.


Kontakt

   

Nadeszła z północy, uważnie stąpając po popękanym chodniku. Nie zmieniła się ani o jotę od ostatniego spotkania. 


Blond włosy powiewały na wietrze, a niebieskie oczy beztrosko przyglądały się otoczeniu. 


Była w pogodnym humorze, rok szkolny zbliżał się ku końcowi. Miała przyzwoite oceny, i przyjaciół z którymi zamierzała 

spędzić wakacje. Jej przybrani rodzice byli z niej zadowoleni, relacje między nimi dobrze się układały. 


Usiadła na ławce przystanku, czekając na autobus. Wracała do domu.

   

Terra. Była podróżniczka, była Tytanka, była zdrajczyni, była bohaterka. 


Obecnie uczennica która nie pamięta swojej przeszłości.

   

Trzeba to zmienić.

   

Zostawił plecak w krzakach. Zmienił się w ptaka, i przeleciał nad przystankiem. Wylądował w bocznej uliczce, dwadzieścia 

metrów od przystanku. Zamienił się w kota.

 

            - Miaaaaau


            Usłyszała go. Obróciła się zainteresowana w stronę uliczki. Żeby go zauważyć, musiałaby podejść bliżej. Jeszcze tego nie 

            zrobiła.

 

            - Kszszsz!

 

            - Wrrrr!

   

Syczenie kota i warczenie psa. To się nie może dobrze skończyć.

 

            - HAU! HAU! HAU!

 

            - MRAAAAUUUU!

   

Pobiegła do bocznej uliczki. Nie chciała dopuścić żeby kot został zagryziony, ale nie chciała robić krzywdy psu. Nie miała 

pomysłu jak go przestraszyć, ale uznała że coś wymyśli w trakcie. 


W pośpiechu zostawiła plecak.

   

Wbiegła do uliczki. Pusta. Żadnych psów, żadnych kotów. Tylko jeden zielony motyl, szybko odlatujący w kierunku parku. W 

uliczce nie było niczego, poza świeżo opróżnionymi śmietnikami. 


Weszła dalej, usiłując wypatrzyć walczące zwierzęta.

   

Motyl wylądował w krzakach i zmienił się w człowieka. Wziął plecak, i pobiegł na przystanek. Wyjął przesyłkę i włożył ją do 

plecaka Terry. Ulotnił się zanim zdążyła wrócić.


IX


            Terra weszła do swojego pokoju, i wypakowała książki. Koniec końców nie znalazła kota, ale też nie znalazła jego ciała. 

            Dała sobie spokój.

   

Zobaczyła album ze zdjęciami, z przyczepionym pendrivem. Otworzyła album i pobieżnie go przekartkowała. Zobaczyła 

zdjęcia przedstawiające ją w akcji. Podnoszącą głazy, bijącą się ze złoczyńcami, pomagającą przyjaciołom. Czytała 

notatki prasowe opowiadające o jej bohaterstwie i mocy. 


Zatrzasnęła album i odczepiła od niego pendrive’a.


Podeszła do okna, i odsunęła firankę. Podniosła album na wysokość głowy, i wyjęła z kieszeni zapalniczkę, którą 

przechowywała dla swojej luzackiej  koleżanki.


Zapaliła nią album, i trzymała go płonącego. Patrzyła na blok po sąsiedniej stronie ulicy, wiedząc że On obserwuje.


Bestia się skrzywił. Kolejna próba spełzła na niczym.


Terra patrzyła w jego kierunku ze zmęczeniem i niechęcią. Widać było że niczego sobie nie przypomniała, i miała tego 

serdecznie dość.


Album zaczął parzyć ją w palce. Upuściła go na podłogę, i zgasiła go wodą z butelki którą trzymała w plecaku. Zwęglone 

resztki wrzuciła do kosza. Za jakiś czas go opróżni, nie chce żeby przybrani rodzice zadawali niewygodne pytania. Musiała 

jeszcze wyczyścić pendrive’a i otworzyć okna żeby wywiać zapach spalenizny.


Bestia spakował lornetkę do plecaka.


Wstał z dachu na którym leżał ukrywając się za krawędzią fire muru, i poszedł do schodów.


Trzeba będzie znaleźć lepszy materiał.


X


            Weszła do biblioteki kiedy zaczęło się ściemniać. Promienie zachodzącego słońca wpadały przez okna. Przy stolikach 

            siedzieli nieliczni czytelnicy. W głośnikach leciała znajoma nuta*9.

   

Kiwnęła głową bibliotekarce. Znały się od dawna, często tu przychodziła. 


Od razu poszła do działu ksiąg związanych z magią i światem nadprzyrodzonym. Niewiele się przydawało, znalezienie 

czegoś wartościowego wymagało czasu i cierpliwości.

   

Miała jedno i drugie.

   

Wzięła jak leci pięć ksiąg z półki i wzięła się do czytania. Ocenianie po okładce nie miało większego sensu, trzeba było 

szukać na ślepo.

   

Po dwóch godzinach zaczęła tracić koncentrację. Jej myśli odpływały do powodu dla którego tu przyszła.


XI


            To miała być łatwa misja.

   

Na obrzeżach Jump City wybudowano nowe osiedle. Podczas prac wykończeniowych niektóre domy zapadły się pod 

ziemię, a z dziur po nich zaczęły wyłazić roboty Braterstwa Zła. 


Okazało się że prace budowlane naruszyły strop schronu w którym były przechowane na czarną godzinę, ale koniec 

końców nie zostały użyte. Kiedy Braterstwo Zła upadło, wydało rozkaz chaotycznego rozpierniczu wszystkim robotom

 jakie jeszcze działały. Kiedy strop się zawalił, sygnał dotarł do robotów które rozpoczęły rozwałkę.


Normalka, dla Tytanów to dzień powszedni. Wojsko ewakuowało okolicę i szczelnie ją otoczyło. Ani żołnierze, ani dowódcy

nie pchali się do starcia bezpośredniego. 


Dlatego wezwali Tytanów.


Robin przyjrzał się zagrożeniu, i stwierdził że dwójka wystarczy w zupełności. Zgłosili się Bestia i Cyborg, rywalizując ze 

sobą który z nich załatwi więcej potworów. 


Raven dołączyła do nich, obawiając się że rywalizacja może wyrwać się spod kontroli i będą potrzebowali wsparcia 

ogniowego. Albo szybkiego transportu do szpitala. W tym czasie Robin i Gwiazdka zostali w wieży i urządzili sobie seans

 filmowy.


Plan był prosty: Bestia i Cyborg zaczynają na dwóch stronach osiedla, i zbliżają się do centrum załatwiając wszystko co 

stanie im na drodze. Raven monitoruje sytuację z powietrza, załatwia niedobitki i pomaga temu kto wymaga wsparcia.


Robota szła całkiem sprawnie, roboty padały jak muchy. Cyborg i Bestia mieli sporo frajdy, i namówili Raven żeby wzięła 

udział w zabawie. Z początku niechętna, w końcu się zgodziła. Spodobało jej się, i złapała bakcyla rywalizacji. Wyniki 

wyglądały następująco:


Cyborg 80


Raven 80


Bestia 65

   

Raven chciała wygrać, i wiedziała że powoli kończą im się roboty. Wpadła na pomysł żeby wlecieć do schronu, i załatwić te

które jeszcze nie wyszły. W przeciwieństwie do Bestii, Cyborg uznał że to się będzie liczyć. Zdania wynosiły dwa do 

jednego, czyli się liczyło.

   

Raven wleciała do bunkra, i zaczęła czyszczenie.


Znaleźć osłonę, namierzyć wroga, wyeliminować, ruszać dalej. Aż do skutku.


Schodząc w głąb tunelu, zadanie zaczęło się robić coraz trudniejsze. Robotów było coraz więcej, a oświetlenie coraz 

gorsze. Coraz częściej musiała strzelać na oślep ostrzami mroku, licząc że w kogoś trafi. Roboty nie miały takich 

zmartwień. Czujniki działające na podczerwień pozwalały im ją namierzyć bez żadnych problemów.


Szanse były mniej więcej wyrównane do momentu kiedy została otoczona. Roboty musiały czekać w bocznych tunelach, i 

zaatakować kiedy minęła ich pozycję.


Raven uznała że pora się zmywać, robiło się zbyt gorąco. Przypomniała sobie czego nauczyła się na treningach:

 

Przeciwnik nie może czytać twoich myśli. Osądza Cię po tym co robisz. Dzięki temu możesz go oszukać.


Jeżeli chcesz uciekać, najpierw atakujesz w przeciwnym kierunku. Kiedy wróg zacznie się cofać, natychmiast się od niego 

odłączasz.  Zanim nieprzyjaciel zmieni zamiary i zacznie za tobą gonić, ty już zdążysz uciec.


Raven wzięła sobie tą lekcję do serca. Sięgnęła do rezerw swojej siły woli. Potrzeba jej przewagi ogniowej.


Rozpostarła lewą ręką tarczę chroniącą ją przed pociskami z przodu, i strzelała ostrzami prawą ręką. Zaczęła nacierać idąc

 w dół, zmuszając roboty do cofania się. Kiedy wyczuła że roboty z tyłu zaczęły za nią biec, zmieniła kierunek i wyłączyła 

tarczę.


Będzie ją to kosztować niemal wszystkie siły, ale będzie warto.


Strzelała z obu rąk błyskawicami mroku. Nie było czasu na nic innego. Roboty próbowały odpowiedzieć ogniem ale nie 

zdążyły, lądowały na ziemi podziurawione jak ser szwajcarski. Nawałnica czerni przesłoniła lasery. Na trzy strzały 

przypadało jedno trafienie. 


Było warto. Roboty padały bez szans na przetrwanie, nie mogąc dotrzeć do osłon które wcześniej opuściły. Nic już nie 

znajdowało się pomiędzy Raven a wyjściem.


Biegła ile sił w nogach. W tym czasie roboty z tyłu przestały się cofać i zaczęły nacierać.


Raven wybiegła z ciasnych korytarzy. Znajdowała się w głębokim tunelu, zakończonym dziurą w ścianie wychodzącą na 

powierzchnię. Nie było żadnej osłony, nie licząc kupy gruzu dwadzieścia metrów od wyjścia.


Zaczęła lecieć. Nie miała już siły na dalszą walkę, ani też czasu na teleportację. Krótki okres bezruchu mógłby kosztować

ją życie.


Ratatatata!


Roboty dogoniły ją szybciej niż myślała.


Ratatatata!


Druga seria raniła ją w ramię, i zdekoncentrowała. Spadła na ziemię i przeturlała się pchana siłą rozpędu. Skoczyła za 

osłonę, trzecia seria przemknęła jej nad głową. Padła na ziemię, ukrywając się za kupką gruzu. 


Oceniła sytuację. Sporo otarć spowodowanych przymusowym lądowaniem, plus rana z lasera. Druga seria musnęła jej 

ramię, przypiekając skórę. Bolesne acz niegroźne. 


Nie miała już siły woli na walkę bezpośrednią. Latanie odpadało, zostałaby zestrzelona. Cyborg i Bestia byli zbyt daleko. 


Postanowiła się teleportować.


Bum!


Kupka gruzu obok eksplodowała. Raven przerwała rzucane zaklęcie, i wychyliła się zza osłony.


Robot z granatnikiem. Rozwali jej osłonę w kilka sekund jeżeli czegoś nie zrobi.


Nie mogła go zastrzelić, wyczerpała wszystkie zapasy siły woli. Postanowiła użyć telekinezy i obrócić jego działo na sufit 

nad nim. Do telekinezy potrzeba było koncentracji, której jej trochę zostało.


Rzuciła zaklęcie na jego granatnik, i zaczęła obracać go w górę. Żeby to zadziałało, musiałaby obrócić go o 

dziewięćdziesiąt stopni w górę. Zablokował się na dwudziestu pięciu. 


Bum! 


Granat przeleciał jej nad głową, i rozwalił sufit za nią. Strop spadł, odcinając ją od świata zewnętrznego. Roboty się zbliżały.


100 metrów. 


Rozszarpała robota z granatnikiem, wyczerpując resztki koncentracji.


75 metrów 


Próbowała wezwać wsparcie. Na darmo. 


50 metrów. 


Nie miała już siły woli, ani koncentracji. Została jej desperacja, którą musiała szybko przekształcić w gniew. 


25 metrów 


Zaczęła oddychać szybko i płytko żeby pobudzić adrenalinę. Uderzyła się kilka razy w ranę. Potrzebowała bólu. 


Przyszły po nią. Była gotowa. 


- Azarath Metrion Zintos! 


EPICKIE JEBNIĘCIE wstrząsnęło całym miastem.


Eksplozja wszystkich robotów jakie znajdowały się w schronie, na chwilę oświetliła całą okolicę. Schrony były połączone z 

siecią jaskiń pod osiedlem. Czar Raven uszkodził te jaskinie.


Osiedle zaczęło się zapadać.


Raven wykorzystała krótki moment między przerwaniem ostrzału a zawaleniem się stropu na teleportację. Pojawiła się na 

niebie, dwadzieścia metrów nad ziemią.


Osiedle rozpadało się na kawałki, nowe domy były rozrywane na strzępy. Drogi bez ani jednej dziury obracały się w gruz, 

spadając w ciemności.


Raven wyjęła komunikator i namierzyła pozycję Cyborga. Natychmiast poleciała w jego stronę, mając nadzieję że zdąży 

zanim pochłonie go lawina.


Zobaczyła go jak biegł przed siebie, a świat za nim znikał w mroku.


Wyczarowała czarną platformę złożoną z jej energii i stojąc na niej zanurkowała do niego.


Złapała go w ostatniej chwili.


  • Żyjesz?


  • Zależy co przez to rozumiesz. Widziałaś Zielonego?


Raven pokręciła głową. Założyła że skoro Bestia potrafi latać, to raczej sobie poradzi.


Cyborg sprawdził pozycję Bestii. Poza osiedlem, wygląda na to że uciekł na czas. 


Cyborg pokierował Raven do Bestii. Zobaczyli go jak rozmawia z dowódcą wojska.


  • Jest Pan pewien że nikt tam nie został?


  • Potwierdzam, ewakuowaliśmy wszystkich i nikogo nie wpuszczaliśmy poza 

            waszą trójką.


XII


Wracali do wieży T-ercedesem. Raven siedziała na tyle razem z Bestią. Nikomu nie chciało się gadać, wszyscy myśleli o 

czekającej awanturze. 


Bestia był spokojny, dzięki karierze w Doom Patrolu doskonale wiedział co robić. Stać z neutralną miną, mówić tylko wtedy 

kiedy jest pytany, odpowiadać zwięźle i na temat. Nie szukać wymówek, nie skupiać uwagi. Dać się wygadać innym.


Raven siedziała zamyślona, planując swoją historyjkę. Nie zamierzała jakoś bardzo nakłamać, ale na tyle żeby zachować 

twarz. Wiedziała że popełniła błąd, ale chciała go naprawić na swoich warunkach. Myślała o setkach ludzi którzy przez nią

 nie mieli domu. O kolejnych latach przez które muszą się tułać po znajomych czy też schroniskach. A wszystko to z jej 

powodu. Ponieważ przesadziła. 


Cyborg się stresował. Nie znosił opierniczu, i wiedział że go nie uniknie. Akceptował przywództwo Robina, ale bycie przez

niego ocenianym (i to negatywnie) raniło jego dumę. Trudno, będzie co ma być. Trzeba rozchmurzyć ekipę. 


- Nie chcę się chwalić, ale rozwaliłem jeszcze dwunastu.


- Daj spokój Cy, ja załatwiłem pięćdziesięciu. W pół minuty!


- Akurat! Nie umiesz do tylu liczyć!


- Może i nie umiem, ale wojskowi mi powiedzieli. Widzieli wszystko na dronach.


- A ty Raven ilu rozwaliłaś?


- Stu dwudziestu.


- Nieźle! - Bestia klepnął ja w ramię. Syknęła z bólu. - O rzesz w mordę, oberwałaś!


- To tylko draśnięcie.


- Jaaakie draśnięcie, to trzeba opatrzyć.- Bestia zaczął grzebać po swoich kieszeniach. 


Raven była pozytywnie zaskoczona. No proszę, niby taki dziecinny a jako jedyny nosi apteczkę.


- Proszę. - podał jej krem na oparzenia słoneczne. Ledwo powstrzymała się od śmiechu, ale przyjęła go z wdzięcznością. 

Liczą się intencje.


XIII


Gwiazdki nie było w wieży. Nie lubiła awantur, więc kiedy jej nie dotyczyły, zabierała silkiego na spacer.


Robin czekał na nich w sali głównej. Nie trzeba było telepatii żeby wyczytać jego nastrój. Irytacja i dezaprobata. Z racji tego 

że stał przed nimi z założonymi rękami, oni też postanowili przed nim stanąć. W szeregu.


Patrzyli na siebie dłuższą chwilę.


- Widziałem nagrania z dronów. Zawiedliście.


Bestia milczał. Nie odzywaj się, czekaj aż pęknie ktoś inny. Doczekał się. Cyborg nie wytrzymał.


- Nie było Cię tam, jajco widziałeś. Wysłałeś nas, i nie kiwnąłeś palcem żeby nam pomóc. Dwóch wystarczy, akurat. 

Poszliśmy we trójkę, a i tak ledwo uszliśmy z życiem!


- Nie było mnie tam, - w głosie Robina narastała furia - ponieważ to była robota dla przedszkolaków! Mieliście 

mnóstwo czasu, żadnych cywili o których trzeba się martwić, i wroga który nawet nie potrafi myśleć. Dwójka by 

wystarczyła gdybyście działali zespołowo. Zespołowo! A wy zamiast tego się rozdzieliliście, i nie mogliście sobie udzielić 

pomocy kiedy była potrzebna. Urządziliście sobie zawody! Zawody! Jak banda dzieciaków którymi jesteście!


Cyborg zamilkł. Robin miał rację.


- Co się stało pod ziemią? - Robin spokojnym, zmęczonym głosem zapytał Raven.


Była gotowa, wszystkie elementy kłamstwa wyglądały wiarygodnie. 


- Kiedy zeszłam pod ziemię zobaczyłam ogromną bombę którą roboty ładowały do samolotu. Prawdopodobnie samolot 

miał wbić się w naszą wieżę, a bomba do reszty ją zburzyć. Nie mając czasu na przejęcie samolotu, ostrzelałam podwozie

 uniemożliwiając samolotowi wystartowanie. W wyniku ostrzału zobaczyły mnie roboty i odpowiedziały ogniem. Z powodu 

kiepskiego oprogramowania czasami trafiały w samolot który koniec końców eksplodował razem z bombą. Rozpostarłam 

tarczę która mnie uchroniła przed eksplozją, a potem teleportowałam się nad powierzchnię. Resztę widziałeś na dronach.


Robin myślał przez chwilę. Coś tu się nie kleiło.


  • Braterstwo Zła chciało nas pojmać jednego po drugim, po co miałoby wysadzać 

            wieżę?


  • Bomba mogła być planem B, na wypadek gdyby pojmanie nas nie wypaliło. 

            Oni zawsze planowali w przyszłość, czego dowodzi obecność ich bunkrów w naszym mieście.


Robin znowu przemyślał sprawę. To miało sens. Wyobraził sobie jak jeden z członków Braterstwa ucieka z obławy, i 

powodowany rządzą zemsty aktywuje bombę. Ta wizja była straszna. I bardzo realistyczna.


XIV


Tytani uwierzyli w opowieść Raven. Nawet nie przeskanowali zgliszczy w poszukiwaniu resztek bomby, uznając to za stratę

czasu.


Raven natomiast w każdej wolnej chwili odwiedzała zrujnowane osiedle. Pomagała w odgruzowaniu, transporcie materiałów

 i innych pracach w których jej moce mogły się przydać.


Dzięki niej odbudowę skończono trzy razy szybciej niż planowano. Uznała że odprawiła swoją pokutę, i teraz może się 

skupić na samopoprawie. Taka katastrofa nie może się więcej zdarzyć.


Tak właśnie skończyła w bibliotece, szukając książki która mogłaby ograniczyć jej moce.


Za oknem było już ciemno. Czytelnicy sobie poszli, a bibliotekarka zamknęła bibliotekę. Wiedziała że Raven potrafi otwierać 

i zamykać zamki swoją magią, więc pozwalała jej siedzieć tak długo jak chciała. Myśl o kradzieży wydawała się absurdalna.


Raven wreszcie znalazła interesujący trop. Autor książki znał się na zaklęciach, ale w tym tomie skupiał się na magii 

leczniczej. Ograniczanie mocy miało się znajdować w innym tomie.


Raven zapaliła latarkę i podeszła do półek. Czarne tomy w skórzanych, popękanych oprawach umacnianych metalowymi 

elementami spoczywały w perfekcyjnym rządku. Magia ofensywna, defensywna, użytkowa, infiltracyjna i kosmiczna. Autor

ksiąg (niejaki Twardowski) naprawdę znał się na rzeczy.


Nie mogła znaleźć odpowiedniego tomu, więc przyjrzała się numerom ksiąg. Pomiędzy piątym a siódmym znajdował się 

odstęp. Albo szósta część została wypożyczona, albo nie była w posiadaniu biblioteki.


Raven odłożyła na miejsce księgę o magii leczniczej, i poszła do komputera bibliotekarki. Obejrzała się przez ramię. Tyle 

wiedzy, tyle zaklęć, tyle broni czekającej na zdobycie i używanie. Bardzo, bardzo kuszące.


Nie wolno się rozpraszać.


Załączyła komputer. Użytkownik: 123, hasło: 123. Była wybitną hakerką.


Termin zwrócenia książki przypadał za dwa tygodnie. Do tego czasu trzeba znaleźć zastępstwo.


Raven przypomniała sobie szpitalne skrzydło w Wieży Tytanów i zasoby morfiny, przechowywane jako znieczulenie. 

Ograniczyłyby jej odczucia, a w konsekwencji  też i moc. Mogłaby dobrać się do porcji które straciły gwarancję i miały być 

wyrzucone. Nikt nie sprawdzi ich ilości, zwłaszcza jeśli to ona weźmie się za porządki.

   

XV


            Trop się urwał. Ślady butów, zdeptana trawa, połamane gałęzie, usmażone drapieżniki. Wszystko to się skończyło w miejscu 

            gdzie dżungla zaczęła przeradzać się w kosmiczny port.


            Drethax IV


            Gwiazdka wzleciała wyżej, aby się rozejrzeć.


            PumPumPumPumPum!


            Seria fioletowych błyskawic pomknęła w jej kierunku.


            Uniknęła ich w ostatniej chwili, i zwróciła się w kierunku z którego przyleciały.


            Słońce zaszło już dawno. Światła portu nie dały rady oświetlić lasu. Nic nie widać.


            PumPumPumPumPum!


            Kolejny unik. Seria fioletowych rozbłysków zdradziła pozycję strzelca. 

    

Gwiazdka podleciała bliżej, lecąc zygzakami. Strzelec zmienił taktykę, i zniknął w lesie.Gwiazdka się zatrzymała na skraju 

lasu, i zaświeciła zielone błyskawice. Potrzebowała światła.


Powoli zaczęła wchodzić w głąb lasu. Ostrożnie słuchała, czekając na trzask gałązki lub nieostrożny szmer.


SZU!


Drzewo wyrwane z korzeni śmignęło w jej stronę.


            Gwiazdka rozwaliła je w połowie zieloną błyskawicą z lewej ręki, a prawą strzeliła w sylwetkę trzymającą resztę drzewa.


Sylwetka odleciała w tył, i wykorzystała odrzut uderzenia żeby nabrać prędkości.


Gwiazdka poleciała za nią.


Sylwetka leciała w kierunku portu kosmicznego, ostrzeliwując Gwiazdkę.


Gwiazdka nie odpowiedziała ogniem, wiedząc że mogłaby uszkodzić czyjś statek. Nowe zadanie: przenieść walkę na teren

opuszczony przez ludzi.


Sylwetka podleciała nad dach wieży kontrolnej. Czerwone światła pozycyjne ją oświetliły. 


Kometa.


Rozglądała się za Gwiazdką. Ranienie cywilów w ogóle jej nie przeszkadzało, dzięki czemu miała przewagę nad Gwiazdką 

która będzie się powstrzymywać. Dobrze jest być złym.


Zobaczyła ją, wyłoniła się zza statku 17 metrów od niej. Powoli skracała dystans.


- Jak to siostrzyczko? Podchodzisz do mnie? Zamiast cofać się aż na ziemię do swoich żałosnych przyjaciół?


- Nie mogę cię uderzyć bez podchodzenia bliżej.


- Więc podchodź tak blisko jak Ci potrzeba.


Gwiazdka nagłym zrywem podleciała do Komety i kopnęła ją w głowę.


Kometa kucnęła uchylając się przed kopnięciem i wybiła się z obu nóg, łapiąc gwiazdkę w talii.


Splecione razem leciały przed siebie.


Kometa nic nie widziała, fryzura Gwiazdki zasłaniała jej twarz.


Uderzyły w ścianę statku kosmicznego, i po kilku mniejszych ściankach przebiły się na wylot. Gwiazdka otrzymała 

większość obrażeń.


Wyleciały na zewnątrz. Gwiazdka zmusiła Kometę do obniżenia lotu, i spróbowała obrócić się tak, żeby Kometa zaryła 

głową w betonową płytę.


Kometa była na to za sprytna. Pozwoliła Gwiazdce się obrócić, i przekręciła się jeszcze bardziej. Teraz Gwiazdka była na 

dole, centymetry od powierzchni betonowej płyty.


Pomimo swoich wysiłków, powoli się do niej zbliżała.


Zobaczyła lądujący statek, i wypchnęła Kometę tak, żeby zahaczyła głową o dolną część kadłuba.


Łup!Drrrrrrrru!


Głowa komety trafiła w kadłub i wyryła w jego dolnej części długą dziurę.


Kometa puściła Gwiazdkę, i wylądowała koziołkując. Czas zmienić taktykę.


Gwiazdka zgrabnie wylądowała obok. Było jej żal że uszkodziła statek, ale poboczne zniszczenia były nieuniknione.

   

            Podeszła do Komety na wyciągnięcie ręki. 


            Posłała jej serię dwóch naprzemiennych prostych i prawego podbródkowego.


Kometa uniknęła obu prostych, ale na podbródkowy zabrakło jej refleksu.


Potężne uderzenie grzmotnęło ją w szczękę i sprawiło że się cofnęła.


Kucnęła, uchylając się przed kopnięciem w głowę i odpowiedziała kopnięciem w brzuch.


Gwiazdka zgięła się wpół, a Kometa kopnęła ją w kolanem w głowę.


Kopnięcie w głowę z powrotem wyprostowało Gwiazdkę.


Zbiła prawy prosty, i odpowiedziała prawym sierpem celując w szczękę.


Kometa zasłoniła się barkiem, maksymalnie go podnosząc. Nie zdążyła zablokować drugiego ciosu, wymierzonego 

pomiędzy żebra a miednicę.


Zgięła się próbując złapać oddech.


Gwiazdka kopnęła ją z obrotu w głowę. Trafiła.


Kometa odleciała koziołkując w powietrzu. Przebiła się na wylot przez jakiś magazyn, i wylądowała na lądowisku dla dużej 

wielkości statków.


Kometa wycelowała w ogromny statek który stał na wysuniętych wspornikach. 


Gwiazdka leciała do niej, jednocześnie zbliżając się do statku. 


Kometa ostrzelała wsporniki statku, który spadł na Gwiazdkę. Gwiazdka chwyciła go, i spowolniła jego upadek. 


Ogromny statek był dla niej zbyt ciężki. Powoli opadała, przygniatana jego ciężarem. Za krótką chwilę zgniótłby ją na dobre, 

ale Kometa nie zamierzała czekać. 


Wycelowała w Gwiazdkę, zbierając energię błyskawic. 


PumPumPumPumPum! 


Zielone błyskawice rozorały beton wokół Komety. Przybyło wsparcie. Czas się ulotnić. 


Wsparcie składało się z jednego, rosłego Tamaranina. Wybite oko i długa broda sprawiały że ciężko go było pomylić z 

kimkolwiek innym. Galfore. Obecny władca Tamarani, były opiekun Gwiazdki. 


Już chciał lecieć za Kometą, ale w ostatniej chwili się rozmyślił i pomógł Gwiazdce odstawić statek.


Kiedy go odstawili, rozejrzeli się za Kometą, ale ta już zniknęła w betonowej dżungli.

    

- No i uciekła. Kto wie co teraz zrobi?

 

- Może robić co chce Gwiazdko. I tak ją pokonamy.


XVI


            Kometa uciekła z więzienia tydzień temu. Kiedy tylko Galfore się o tym  dowiedział, natychmiast powiadomił Gwiazdkę i 

            poleciał w okolice więzienia żeby wyśledzić Kometę. Po trzech dniach poszukiwań dołączyła do niego Gwiazdka. Strażnicy 

            nie dysponowali taką siłą jak Kometa, więc nie brali udziału w pościgu. 


Z powodu pośpiechu Galfore i Gwiazdka nie mieli czasu na zbadanie więzienia. Trzeba było przesłuchać więźniów, 

przyjrzeć się strażnikom i przeszukać celę. Stawka była poważna, gdyż za ucieczką Komety mogła stać korupcja, 

więzienna mafia albo nawet ktoś z zewnątrz. Teraz skoro zgubili ślad Komety, mogli przyjrzeć się jej celi i otoczeniu.


Gwiazdka zobaczyła więzienie. Jego mury były podniszczone. Brakowało cegieł, było sporo wgłębień. Dziura która powstała

w wyniku ucieczki Komety była widoczna z daleka. Niektóre wieże strażnicze miały powybijane okna zabite deskami. 

Pytanie jak strażnicy przez nie widzieli wydawało się nie na miejscu.


Gwiazdka i Galfore wylądowali na lądowisku dla statków kosmicznych. Komitet powitalny w postaci Naczelnika i sześciu 

strażników już czekał.


Cała siódemka klęknęła przed nimi na znak szacunku. Następnie wstali i Naczelnik się przedstawił.


Grzecznie go przywitali i wybrali się na inspekcję celi. Szli przez ciemne korytarze w których brakowało lamp. Woda z 

przeciekających rur pluskała im pod stopami. Tynk odchodził ze ścian, zbyt brudnych aby określić ich kolor. Kable od 

oświetlenia zwisały w kilku miejscach, brutalnie poprzerywane. Niektóre iskrzyły. Jeżeli kable będą dalej opadać a woda się 

podnosić, w końcu korytarz i cele zmienią się w jedną wielką płytę elektryczną. Naczelnik to dawno zauważył i kupił 

strażnikom gumowe buty izolujące napięcie. Dla więźniów już nie starczyło.


  • W jaki sposób uciekła Naczelniku? - spytała Gwiazdka


  • Często odwiedzała bibliotekę. Znalazła mapy planety i zaplanowała trasę ucieczki. Dzięki powiązaniom z 

    półświatkiem zdobyła urządzenie nawigacyjne które pozwoliło jej wytyczać kurs podróży. Dzięki temu mogła nisko 

    lecieć przedzierając się przez las. Gdyby wzbiła się wyżej natychmiast wykryły by ją nasze radary.


  • Nie odpowiedział Pan na moje pytanie.


            Naczelnik przełknął ślinę. Jego kariera wisiała na włosku.


            Dotarli do celi Komety. Przez kratę w drzwiach było widać dziurę wielkości człowieka wychodzącą na zewnątrz. W oddali 

            widać też było dziury w wewnętrznych i zewnętrznych murach.

   


  • O. W taki sposób.


            Gwiazdka ze stoickim spokojem przypatrywała się dziurom.


  • Poczytała mapy, zebrała sprzęt, I PRZEBIŁA SIĘ PRZEZ MURY JAKBY BYŁY Z WATY!


            Naczelnik nie do końca wiedział czym jest “wata”, ale nie uznał za stosowne aby o tym wspominać.


  • 2 lata temu byłam tu na kontroli. Widziałam pola siłowe, lasery i łańcuchy które mogły skrępować mnie, a co dopiero 

     moją siostrę. Gdzie one były, co? GDZIE ONE BYŁY KIEDY KOMETA WAM NAWIAŁA!?


            Więźniowie z sąsiednich cel napawali się widokiem Naczelnika który dostawał zjebkę. Dla takich chwil warto siedzieć.


  • Oddaliśmy je do utylizacji Księżniczko. Generatory pola się zużyły i groziły eksplozją. Baterie laserów przeciekały i nie

    mogły już spełniać swoich funkcji. A łączenia łańcuchów zostały podniszczone przez więźniów, co pozwalało im 

    zdejmować je i używać jako broni.

   

Gwiazdka była o krok od trzaśnięcia go w twarz. Lodowatym głosem się zapytała:


  • A nowe mury kto postawił?


  • Bogusław Łęcina


            Gwiazdka zaniemówiła, czerwona i trzęsąca się z oburzenia. Chciała wypowiedzieć tyle przekleństw na raz, że po prostu 

            nie mogła się zdecydować które najpierw.

          

            Galfore postanowił wykorzystać okazję i załagodzić sytuację.


  • Zdaje Pan sobie sprawę że stosowanie najtańszych rozwiązań obniża skuteczność obiektu?


  • Tak, Wasza Wysokość. Jednakże budżet więzienia nie pozwala nam na nic innego. Inflacja rośnie, budżet pozostaje 

    taki sam, ceny idą w górę. Żeby coś zmienić musiałbym obniżyć pensję strażnikom, co doprowadziłoby do kompletnej

    katastrofy.


  • Komu zgłaszał Pan braki w budżecie?


  • No…Waszej Wysokości.


            Więźniowie wybuchli śmiechem. Strażnicy odwrócili wzrok próbując się powstrzymać. 


A Gwiazdka wybuchła.



XVII


            Gwiazdka zanurzyła obolałe knykcie w misce z lodem.


            Znajdowała się w pałacu królewskim na Tamaranie. W pokoju gościnnym.


            Puk Puk


  • Proszę.


            Galfore wszedł do pokoju. Gwiazdka spojrzała na niego i wskazała mu kanapę naprzeciwko. Usiadł zakłopotany. Po chwili 

            milczenia zebrał się w sobie:


  • Nie jestem leniwy, naprawdę dużo zrobiłem dla naszego ludu. Ten port kosmiczny w którym uciekła nam Kometa, był 

    efektem wielu miesięcy mojej pracy. W nawale obowiązków… można przeoczyć to i owo.


Twarz Gwiazdki trochę złagodniała. Ale tylko trochę.


  • Nie przeczytałeś tych raportów. To że Kometa uciekła jest drobnostką w porównaniu z tym co mogło się stać. 

    Wyobrażasz to sobie? Dziesiątki więźniów, wojowników, złodziei i terrorystów? Nie starczyłoby ich na wojnę domową,

     ale kryzys i zamieszki mielibyśmy jak nic.


            Gwiazdka wyjrzała przez okno, spoglądając w nocne niebo. Wzrokiem szukając Ziemi.


  • Zawiodłem. Jeżeli chcesz przejąć rządy, ustąpię ze stanowiska.


            Władza korumpuje tych którzy są pyszni i słabi. Dlatego na Galfore’a nie wpłynęła w najmniejszym stopniu.


  • Wiem że jesteś dobry. Że można Ci zaufać. Ale nie jestem pewna czy jesteś najlepszy dla Tamaranu. - Gwiazdka na 

    niego spojrzała. - Chcę żebyś zarządził kontrolę we wszystkich ważnych sektorach. Przeczytał wszystkie raporty i 

    zrobił listę najważniejszych problemów. Wystarczą Ci trzy tygodnie? - Galfore kiwnął głową - Powiadom mnie jak 

    skończysz. Ja wracam na ziemię, gdzie zastanowię się nad przejęciem rządów.


            Gwiazdka wstała i wzięła plecak. Zrobiła wszystko co miała zrobić, czas wracać do domu.


  • Gwiazdko.


            Zatrzymała się i obejrzała przez ramię.


  • Tak?


  • Wiem że w tej chwili nie powinienem się wymądrzać, ale muszę. Twoje moce oraz dotychczasowy styl życia sprawiły

     że świat wydaje Ci się czarno biały. Dobro i zło, nic pomiędzy. Jako władczyni Tamaranu będziesz musiała 

    zaakceptować że jest inaczej, i czasem trzeba szukać trzeciej opcji.


  • Masz rację Galfore. Nie powinieneś się wymądrzać.


XVIII


Wieża Tytanów


            Cyborg wrócił do wieży, i od razu zaszył się w swoim pokoju.


            Nie mógł uspokoić oddechu. Czuł się pobudzony bardziej niż zwykle.


  • To pewnie silikonowe serce. - pomyślał - Dalej nie doszło do ładu po wypłaszczeniu. - spojrzał na oświetloną żółtym 

    światłem metalową kozetkę. - Przełączę się na zapasowe, a temu zrobię pełny przegląd. Zdrowia nie można olewać.

_____

            Robin zaciekle uderzał w worek. Proste, sierpy, kopniaki. Następnie rzucił się na manekina i zaczął okładać go metalową 

            pałą. Niewiele to miało wspólnego z samokontrolą czy też techniką. Musiał wyładować frustrację która w nim narastała w 

            czasie powrotu ze Steel City.


            Trzask!


            Złamał pałkę. Dalej trzymając ułamaną połówkę, wrócił do worka i zaczął dźgać.


            Aż do całkowitego wyczerpania.


            Leżał na ziemi próbując złapać oddech. Kiedy wstał, spojrzał na podziurawiony worek i zrobiło mu się wstyd. Rozejrzał się 

            po siłowni, żeby sprawdzić czy ktoś to widział. Następnie schował oba kawałki pałki do kieszeni w pasie i wymienił worek 

            na jeden z nowych, przechowywanych w schowku.


            Nie chodzi o to że zniszczył worek. Chodzi o to że stracił nad sobą kontrolę.


            A jemu nie wolno stracić kontroli.

_____


            Bestia wrócił do wieży. Przejechał windą prosto do wspólnego pokoju. Rzucił plecak gdzieś w kąt, i poszedł do kuchni żeby

            zrobić obiad. Dyżur rzecz święta.


            Wyjął garnek, nalał oleju i wstawił na kuchenkę.Puścił na słuchawkach stand-upa żeby się rozweselić, i zamienił się w 

            ośmiornicę żeby szybciej obrać ziemniaki dla całej drużyny.


            Sprawa Terry musi poczekać.

_____


            Raven siedziała w swoim pokoju, i planowała przechwycenie morfiny. Jeżeli to ma pozostać tajemnicą, trzeba będzie 

            się przygotować. Najpierw trzeba znaleźć miejsce do składowania zapasów.


            Wyjęła z plecaka książki które kupiła w drodze powrotnej. Nie miały żadnej wartości czytelniczej, ale okładki pasowały 

            do reszty jej zbiorów. Otworzyła je, i wycięła z nich środek stron, tworząc puste miejsce na morfinę. Następnie chaotycznie 

            ułożyła je między książkami na półce i podłodze. Wtopiły się w tło. Oko amatora pokroju Bestii czy Cyborga nie rozróżniłoby

            ich od reszty. Jedynym zagrożeniem był Robin, ale on szanował jej prywatność za bardzo aby grzebać po półkach.


            Jako miejsca nakłuć wybrała żyły na nadgarstku. Długie rękawy bluzy skutecznie je zasłonią.


            A teraz telepatia. Wyszukała Tytanów znajdujących się w Wieży.

 

                - Cyborg w swoim pokoju.

                - Bestia w kuchni.

                - Robin na siłce.


            Przejście do windy odpada. Podczas latania mogłaby wejść w pole widzenia kamer.


            Teleportowała się do pokoju monitoringu i wyłączyła kamery w całej wieży. 


            Następnie teleportowała się do skrzydła szpitalnego i przeszukała półki z lekami przeciwbólowymi. Jest. Pomiędzy 

            opakowaniami tabletek znalazła rozwiązanie swoich problemów. Przelała przeterminowaną morfinę do kilku piersiówek 

            (zakupienie ich zawstydziło ją bardziej niż zamiana w królika) i wypełniła opróżnione pojemniki wodą. Następnie wrzuciła je 

            do śmieci, i w ich miejsce położyła nowe (przyszły kilka dni temu, ale nikomu nie chciało się ich rozpakować).


            Następnie teleportowała się do pomieszczenia z monitoringiem i z powrotem załączyła kamery.


            Pojawiła się w swoim pokoju. Włożyła piersiówki do wydrążonych książek. Ślady zatarte. Jutro przejdzie do rzeczy.

_____

            Gwiazdka wróciła do wieży na wieczór następnego dnia.


            Wylądowała koło boiska do siatkówki, i poszedła do swojego pokoju. 


            Bezszelestnie przemknęła obok pokoju Robina, mając nadzieję że jej nie usłyszy. 


            Nie chciała go spotkać będąc nieodświeżona. Uznała że skoro on pakuje od rana do wieczora, to ona też powinna się jakoś 

            prezentować.


            Kiedy była gotowa, postanowiła odwiedzić kuchnię. Obiad rzecz święta.


            Otworzyła drzwi.


  • W samą porę. - Powiedział Robin. - Już prawie wystygło.


            Tytani siedzieli przy stole, zastawionym frytkami i sałatką. Z racji tego że Gwiazdka wracała wieczorem, postanowili zacząć 

            posiłek póżniej.


            Gwiazdka usiadła przy wolnym miejscu.


  • Jak spędziliście dwudzionek, przyjaciele? - Spytała.


  • Czytałam książki. - Odpowiedziała Raven.


  • Na temat czarnej magii? - Spytał Bestia.


  • Nie, fioletowej. Podkreśla mój kolor oczu.


  • Ekstra. Ja się włóczyłem po mieście.



  • Odświeżałem stare znajomości. A propos, widziałem twoje auto wjeżdżające do złomowiska Naprawa. Powiem Ci 

    stary że najwyższy czas.


           Robin i Gwiazdka wybuchnęli śmiechem. Raven uśmiechnęła się lekko. Kiedy ostatnim razem się roześmiała z żartu Bestii, 

           żałowała tego przez resztę życia.


           Cyborg spurpurowiał na całej twarzy, co było trudne z racji tego że w połowie był robotem. Oj, komuś się jutro zepsuje 

           kontroler na sesji “Mortala”.


  • Pomagałem mu w remoncie, a moje autko będzie sprawne do końca świata. Nawet jak się zepsuje, to i tak będzie w 

    lepszym stanie niż twój mopad!


            Bestia się przestał śmiać. Wspomnienia z mopadem były całkiem przyjemne, ale pracowanie w barze dla mięsożerców 

            pozostawiło w nim trwały ślad.


            Gwiazdka spojrzała pytająco na Robina. Robin uśmiechając się dyskretnie pokręcił głową. Jego przeżycia były tematem na

            prywatną rozmowę. Gwiazdka kiwnęła głową. Jej opowieść też taka była.


            Bestia zebrał talerze, a Cyborg wyjął spod kanapy kasety z filmami.


  • No to co dzisiaj oglądamy? - Zapytał Cyborg.


  • Horror. - Powiedziała Raven.


  • Akcję. - Powiedział Robin, przytulając jedną ręką Gwiazdkę która się do niego 

                przysunęła.


  • Komedię. - Powiedział Bestia wracając z kuchni z pop-cornem i colą.


  • To może rzucimy kostką? - Spytał się Cyborg. Tytani zgodnie mu przytaknęli. Wyjął pięciokolorową kostkę i wyrzucił 

    niebieski. - Buja! - Ucieszony Cyborg zaczął buszować w kasetach. Wreszcie znalazł.



                Załączył kasetę i usiadł na kanapie razem z resztą.


  • To będzie seans waszego życia. 


                Tytani siedzieli na kanapie wpatrując się w ekran. I wtedy zniknęli w błysku białego światła.


    Przygoda się rozpoczęła.

Komentarze

  1. No powiem Ci, że zapowiada się nieźle. Widać, ze to nie jest takie skrobanie od niechcenia, a ma to ręce i nogi. Wiadomo, że momentami są niedociągnięcia, na początku miałam ciut problem się połapać w sytuacji, ale jak już załapałam sens, to wszystko stawało się jasne. To Twoje pierwsze opowiadanie?
    Jeśli miałabym wskazać jakieś uwagi, to może ciut "za dokładnie" piszesz. Podawanie dokładnej odległości na przykład. Bohaterowie nie mają miarki w oczach, a i tak trochę ingeruje to w akcję, raczej w negatywny sposób. Wybacz, że już na starcie się czepiam, to jestem po prostu ja... Heh.
    Bloga dodaję na swoją listę i będę czekać na nowe rozdziały. Jak coś to służę pomocą jako amatorska pisarka ;D
    Po cichu zapraszam także na swojego bloga "Kruczy umysł", również o Tytanach :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za odzew! Na początku trochę zagmatwałem, bo chciałem przedstawić bohaterów w ciekawy sposób. Więcej już tak nie zamierzam szaleć (ale zobaczymy jak będzie). Tak, to moje pierwsze opowiadanie. Wcześniej były tylko opowiadania z j. polskiego, ale one się nie liczą. Dzięki za uwagę na temat odległości, postaram się używać innych środków stylistycznych. W niektórych miejscach będzie to niezbędne (na przykład przy strzelaninach, gdzie zasięg pistoletu wynosi 50 metrów, karabinu 400 metrów, a bohaterowie są w odległości 200) ale poza tym się tego pozbędę (no może oprócz Cyborga, który na serio ma miarkę w oku). Nowe rozdziały szybko się nie pojawią, sam prolog pisałem od wakacji. Będę je dalej pisał, ale trochę zajmą.
    Dzięki za uwagi i porady, doceniam je.

    Na twojego bloga już zajrzałem i czytam, ale jest tam mnóstwo wpisów więc żeby wszystko przejrzeć i wyrobić sobie opinię musiałbym poświęcić tydzień jak nie więcej. Co też z przyjemnością zrobię. Piszę Ci to żeby wyjaśnić dlaczego jeszcze nie skomentowałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle zauważyłam, że masz całkiem sporą wiedzę jeśli chodzi o broń i sztuki walki. To się nieźle wpisuje w te klimaty. A sam klimat: spoko, utrzymany w takim komiksowym tonie.
      Jeśli miałabym Ci doradzić, to przeczytaj tylko od lutego 2019. To, co jest wcześniej, to pozostałości poprzedniego, niedokończonego opowiadania, z którego byłam niezadowolona, więc nawet bym nie zmuszała nikogo do czytania xD. To aktualne ma 12 rozdziałów, więc jeszcze niezbyt dużo. I uwierz, rozumiem ile to zajmuje. Człowiek się nawet nie obejrzy, a tu się okazuje, że od miesiąca nie wpadło nic nowego na bloga, a nowy rozdział nawet nie ma zarysu...

      Usuń
    2. Ok, zacznę czytać od lutego 2019. Fajnie że mnie rozumiesz z ilością pracy jaką trzeba w to włożyć. Jakbyś chciała jakiejś porady na temat broni czy walki to pisz śmiało. Na chwilę obecną mam tylko wiedzę teoretyczną, ale mógłbym wtrącić swoje trzy grosze.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

1. Sen zbudowany z luster. Rozdział pierwszy.

Słowniczek do prologu